Zaczęło się niewinnie. Pojechaliśmy sobie z neną na Praciaki. Pogoda była wymarzona. Co tu dużo mówić - złota jesień.
Zaproponowałem podejście inne niż zwykle, czyli wprost z pętli autobusowej pod skałę na Anuli. Na początku się Ciotce
podobało, tym bardziej, że znalazła kilka grzybów. Potem zaczęły się
jakiś nieśmiałe marudzenia, że zrobiło się cholernie stromo (od kogo ona
się tego nauczyła???). Na szczęście tego podejścia nie ma dużo i szybko doszliśmy do skały. Marudzenia się skończyły.
Na Anuli zrobiliśmy mały rest i zaczęło się zejście do Komonieckiego.
Grzyby, gorejące buki, a między drzewami czasem wyskoczyły Babjuszka i
Tatry.
W grocie trafiliśmy na jakąś nocującą ekipę i ... potworny syf
(zaznaczam lojalnie, że syf nie był zasługą tejże ekipy). Po prostu
należy pogratulować komuś wyznakowania tego "dzikusa" ze Ślemienia. No ale zrobiliśmy znów mały popas. Kanapeczki, kawusia, a ja piwko i oczywiście sesja foto.
Skoro już tu jesteśmy, to idziemy na Dusicę. Mała refleksja - nie było
mnie w Grocie ze dwa lata i otoczenie niesamowicie zarosło. Z niemałymi
problemami przebijamy się przez młode drzewka do wodospadu.
Czas wracać, bo nas ćmok zastanie. I tu zaczyna się część zasadnicza
przypowieści. Postanawiam nie wracać tą samą drogą, ale wypróbować jakąś
ścieżkę, która pnie się w górę zbocza. Nena mi przytakuje, żeby nie było, że to tylko moja wina.
Drepatmy leniwie, upał robi się spory do tego stopnia, że ściągam
polara. Ścieżka ciągle jest, może faktycznie trochę węższa niż na
początku, ale jest.
Znów grzybobranie, znów widoki na Królową i Tatry. Nagle ścieżka znika,
a my jesteśmy w czarnej du... znaczy się w środku chaszczy w środku
lasu. No nic coś trzeba wymyślić. Zaczynam trawersować zbocze aby za
wszelką cenę wydostać się na drogę którą przyszliśmy. Ale z chaszczy
robi się dżungla.
Nagle za sobą słyszę: "Darek, a czy wybór tej drogi był dobrym pomysłem???".
Profilaktycznie przytakuję. A co miałem zrobić??? Polemizować z
kobietą??? Podejrzewam, że zagłada Sodomy i Gomory była niewinną
igraszką, wobec tego, co by mnie spotkało gdybym się sprzeciwił.
Na
szczęście dla mnie po kilkunastu minutach mega-chaszczingu wyłażę na
drogę, którą przyszliśmy. Jestem mokrusieńki i nie do końca wiem, czy to
wina upału, czy też strachu przed zemstą kobiety idącej za mną.
Nena wygląda jakby dopiero co wyszła spod prysznica. No ale jesteśmy w domu. Znaczy nadal w lesie, ale przynajmniej wiem gdzie.
Kilka chwil i jesteśmy znów na Anuli. Jeszcze w życiu nie widziałem żeby ktoś z taką łapczywością pił wodę. Nenuś wodą organizmu nie oszukasz, piwko trza było prasnąć.
Reszta
wycieczki w zasadzie bez sensacji. Chatka pod Potrójną (przy okazji
poznałem nowych chatkowych), odwiedziny u Ani i Rafała, orgia barw,
widoki nieziemskie na świat ze szczytu. Przy okazji tych widoków
skończyło się definitywnie marudzenie osóbki idącej za mną. Tak mi się
przynajmniej wydaje ponieważ starałem się trzymać bezpieczną odległość i
nie zbliżać się w zasięg strzału, więc mogłem nie słyszeć.
Powoli słoneczko kładzie się za Skrzyczne, więc i nam trzeba w dolinę.
Prawie po ciemku dochodzimy do Ośrodka Czarny Groń. Chwila oczekiwania na busa i zmykamy do domciu.
Nenuś - dziękuję za tę sobotę i proszę o nie zabijanie mnie za tę relację (w sumie to za to, że znów okrutnie nakłamałem).
P.S. Alternatywna wersja wydarzeń mojej współdreptaczki dostępna na Forum Beskidu Małego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz